sobota, 11 stycznia 2014

My name is Shrdlu. Etaoin Shrdlu.

 

Zapomniana legenda typografii

Jako prawdziwi koneserzy i miłośnicy sztuki typograficznej (którymi głęboko wierzę jesteście, a jeśli nie, to mam nadzieję wkrótce się nimi staniecie) na pewno doskonale znacie takie nazwiska jak Manucjusz, Didot, Bodoni, Frutiger, Tschichold, Hochuli, Felici, Bringhurst, Tomaszewski… Długo zresztą można byłoby je wymieniać, dlatego wybaczcie mi proszę, jeśli pominąłem jakiegoś waszego ulubionego guru typografii. Jeśli jednak spodziewacie się, że o którymkolwiek z nich dowiecie się czegoś więcej w trakcie lektury tego tekstu, to możecie przerwać czytanie już w tym miejscu.

Chciałbym natomiast omówić przypadek, który – jak mi się przynajmniej wydaje – jest znacznie mniej znany, ale za to o ile bardziej intrygujący niż wymienieni na początku mistrzowie. Całkiem niedawno natrafiłem bowiem – przyznam, że całkiem przypadkiem – na trop, który doprowadził mnie do odkrycia pewnej owianej legendą i spowitej mgłą zamierzchłych czasów osobliwej osobistości. A na imię jest jej Etaoin Shrdlu.

Człowiek-widmo

Etaoin Shrdlu swoją karierę rozpoczął na przełomie XIX i XX wieku, gdy do powszechnego użytku zaczęły wchodzić maszyny zecerskie zwane linotypami. I choć w gronie zecerów cieszył się dużą popularnością (słyszał o nim każdy linotypista), to dla laika niezwiązanego w żaden sposób z branżą był anonimowym, wręcz mitycznym bytem. Od samego początku działał wyłącznie po kryjomu, w konspiracji niemalże, mimo to powoli zaczynało się robić o nim coraz głośniej, pisano o nim praktycznie w każdej gazecie. Co było jeszcze bardziej zastanawiające, jego imię i nazwisko pojawiały się w – wydawać by się mogło – losowych miejscach i to bez żadnej wzmianki czy uzasadnienia…

Początkowo czytelnicy, którzy natykali się na Etaoina podczas porannej lektury New York Times, uznawali pojawienie się tego, odrobinę dziwacznie brzmiącego, imienia i nazwiska w rubryce z wynikami ostatniego turnieju tenisowego za jakiś redakcyjny błąd. Jednak z biegiem czasu, gdy ten nieznany nikomu Shrdlu zaczął występować także w innych, najmniej spodziewanych fragmentach tekstu, zaniepokojenie i zainteresowanie wzrosło. Niejeden dociekliwy czytelnik zadawał sobie w duchu pytanie: Kim jest ten zagadkowy jegomość i dlaczego drukarze tak często wzywają jego imienia (bo przecież nie nadaremno!).

Mystery finally revealed

Próby zidentyfikowania Etaoina i odkrycia dlaczego tak często jego nazwisko powtarza się w rozmaitych kontekstach, często kończyły się niepowodzeniem. Jak się okazywało, człowiek o takich danych osobowych nie figurował ani w książce telefonicznej, ani w sądowych kartotekach. Mogło się zatem niektórym wydawać, że ów Etaoin dla anglojęzycznych zecerów jest swoistym patronem, bożkiem niemalże, którego przywołują z namaszczeniem w dziwnym geście adoracji. Przelewane na papier słowa ETAOIN SHRDLU, wyglądały niczym przebłagalne wezwanie wyjęte wprost z jakiejś zecerskiej litanii czy mantry. Tymczasem ci, którym udało się dociec prawdy (bo i tacy się przecież musieli znaleźć), okazywała się ona równie zaskakująca co niepocieszająca.

Prawda bowiem brzmi następująco: gdyby w pierwszej połowie XX wieku linotypy były tak rozpowszechnione jak w dzisiejszych czasach pecety a za ich pomocą możliwe byłoby zakładanie kont internetowych (oczywiście przy równoczesnym założeniu, że w tych samych latach istniałby już internet), to na większość z tych kont można byłoby się zalogować wpisując jako hasło właśnie słowa: ETAOIN SHRDLU. Ten ciąg liter był bowiem dla ówczesnych zecerów dokładnie tym samym, czym dla nas jest poczciwe QWERTY…

Trzeba Wam wiedzieć, że klawiatura linotypu wyglądała inaczej niż chociażby w maszynach do pisania, gdzie równolegle funkcjonował – zbliżony do znanego nam z naszych własnych komputerów – układ QWERTY. Przyciski były rozmieszczone według częstotliwości występowania danej litery w języku angielskim, co miało w praktyce zminimalizować czas potrzebny na przemieszczenie palców i przyspieszyć proces składu tekstu. ETAOIN SHRDLU są właśnie najczęściej pojawiającymi się w angielszczyźnie literami, na klawiaturze linotypu umieszczone były w dwóch pionowych rzędach, wystarczyły zatem dwa płynne pociągnięcia palcem, by wprowadzić ten tekst.

To jednak nie tłumaczy jeszcze wszystkiego. Przecież w obecnych czasach nie spotkamy w żadnej gazecie przypadkowo przemyconego ciągu QWERTY, dlaczego więc zdarzało się to z ETAOIN SHRDLU? W jakim celu zecer wpisywał automatycznie ten ciąg liter?

Do zrozumienia potrzebna nam będzie (przynajmniej bardzo podstawowa) znajomość zasady działania linotypu. Maszyna ta pozwalała zecerom na wprowadzenie tekstu przy użyciu klawiatury (zamiast ręcznego układania pojedynczych elementów czcionki na wierszowniku, jak miało to miejsce wcześniej) i odlewanie całych wierszy jako pojedynczych elementów drukarskich. (Bardzo przejrzyście opisano ten proces w tym miejscu).

Podobnie jak maszyny do pisania, linotyp również nie dawał możliwości usunięcia błędnie wprowadzonego tekstu. Jedna, nawet drobna literówka powodowała, że cały wiersz musiał później zostać odrzucony i odlany na nowo. Skoro więc odlana linia tekstu i tak miała trafić do kosza (a właściwie na przetopienie), najprościej i najszybciej było zapisać ją do końca losowymi znakami i przejść do wprowadzania kolejnej.

Nie muszę już chyba pisać, jakie najczęściej były to znaki. Potem wystarczyła już tylko zwykła korektorska nieuwaga, by taki błędny wiersz przepuścić do druku i powołać do życia tego typograficznego Sasquatcha.

Mieli zatem rację wszyscy ci, którzy od początku widzieli w tym wszystkim działanie chochlika drukarskiego. Tym zaś, którzy wierzyli w istnienie pana Etaoina pozostało jedynie poczucie niedosytu i rozczarowania podobne do tego, które każdy z nas przeżywał, kiedy przyłapując rodziców na podkładaniu prezentów pod choinkę, uświadamiał sobie, że święty Mikołaj jednak nie istnieje... Co naturalnie nie zmienia faktu, że pięknie było kiedyś w niego wierzyć.


Dla leniuchów, którym nie chciało się czytać całego tekstu zamieszczam krótki film streszczający w 70 sekundach powyższy artykuł.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz