Mile widziana znajomość DTP
Zawód operatora DTP jest wyjątkowo niedocenianą i niewdzięczną
profesją. I nie mam tu na myśli jedynie konieczności obcowania z wybrednymi klientami.
O wiele bardziej przykrym jest fakt, że nawet na rynku pracy specjalistyczna wiedza
z zakresu DTP jest traktowana jedynie jako dodatkowa umiejętność drugiej
kategorii, którą można przecież zdobyć, odbywając jedno czy dwa szkolenia.
Przekonali się o tym ci wszyscy, którzy marząc o stabilnym
zatrudnieniu w dużym wydawnictwie – najlepiej w oparciu o umowę o pracę na czas
nieokreślony – usiłowali znaleźć zatrudnienie na pełny etat właśnie na
stanowisku operatora DTP. Jakże wielkie było ich rozczarowanie, gdy okazywało
się, że takie stanowisko w praktyce niemal w ogóle nie istnieje! Nie dziwi więc
fakt, że w tym zawodzie większość stanowią freelancerzy pracujący na własny
rachunek. Zdarzają się oczywiście również i tacy szczęściarze, którzy rezygnując
z jakiegokolwiek życia osobistego, mają możliwość łączyć obydwie formy zarobku –
pełnoetatową i freelancerską. Jednak co jeśli freelancerka nie jest dla kogoś
preferowanym sposobem na życie…?
Bo przecież co jest w tym trudnego…?
Wydaje się, że bardzo wielu pracodawców nie ma (lub nie chce
mieć) świadomości jak szeroka jest tematyka DTP. Ograniczanie desktop publishingu do umiejętności
wyeksportowania poprawnego pdfa (co i tak dla niektórych graniczy z czarną
magią) jest, delikatnie rzecz ujmując, rażącym uproszczeniem. Tymczasem w pojęciu
DTP mieści się przecież wiedza typograficzna, poligraficzna, informatyczna, historyczna,
artystyczna, polonistyczna… Zasady doboru krojów, znajomość realiów
historycznych, wiedza na temat podłoży drukarskich i ograniczeń technologicznych,
zdolności artystyczne i kompozycyjne, znajomość zasad pisowni i wiedza redaktorska,
profesjonalna obsługa co najmniej trzech programów graficznych – to tylko
niektóre i bardzo ogólnikowe hasła, które składają się na definicję desktop publishingu.
W rezultacie możemy przebierać w rażących swoją ignorancją
ofertach pracy typu: „Poszukujemy informatyka-programistę z wiedzą i
doświadczeniem z zakresu webdesignu i DTP”. Równie dobrze można umieścić
ogłoszenie: „Zatrudnię stomatologa ze znajomością wiedzy okulistycznej”. Oczywiście,
chętny na takie stanowisko lekarz na pewno by się znalazł. Z leczeniem zębów
doskonale sobie poradzi, ale osobiście nie zaryzykowałbym u niego wizyty
okulistycznej w obawie przed wyrwaniem oka i zaplombowaniem oczodołu…
3 w 1
Pracodawcy coraz chętniej zatrudniają wszechstronnie
uzdolnionych specjalistów w kilku dziedzinach – istnych „ludzi renesansu”.
Tendencja do minimalizowania liczby pracowników tylko pozornie jest
ekonomicznie uzasadniona. Jednego
pracownika teoretycznie łatwiej opłacić niż dwóch, zużywa przecież mniej prądu,
pije mniej kawy, spuszcza mniej wody w toalecie... Jednak na dłuższą metę takie
rozwiązania mogą kosztować firmę więcej niż zatrudnienie dwóch
wyspecjalizowanych w odrębnych dziedzinach pracowników i przynieść w ostatecznym
rozrachunku więcej strat niż zysków.

Efekt jest taki, że pracodawcy przebierają bez końca w
setkach nadesłanych zgłoszeń, z których żadne nie odpowiada w pełni stawianym
wymaganiom. W końcu decydują się na pracownika, który albo umie jedno, a
drugiego „jakoś się może douczy”, albo umie każde po trochu, czyli w zasadzie
na żadnym się porządnie nie zna. I ani pracodawca nie posiada
pełnowartościowego specjalisty, ani pracownik nie zajmuje się tym, co potrafi
robić najlepiej.
Keep calm and carry on
Jedynym lekarstwem na to wszystko jest… bycie równie wybrednymi,
jak są sami pracodawcy! Jeśli przyzwyczają się do tego, że specjalistyczna
wiedza z zakresu DTP to tylko dodatkowy atut pracownika, a nie jego podstawowa,
szeroka specjalizacja, zawód specjalisty DTP szybko przestanie istnieć. Niestety
w praktyce bywa to dużo trudniejsze, zawsze przecież znajdzie się student,
który nawet wolontaryjnie podejmie się przygotowania plakatu, zaprojektowania logotypu
czy nawet złamania książki. Tak właśnie psuje się rynek i rozpieszcza
pracodawców…
Na koniec chciałbym przytoczyć pokrzepiająca anegdotę z
życia Szymona. Przyszedł bowiem także i w jego życiu taki czas, kiedy z dużą
częstotliwością przeglądał oferty stałego zatrudnienia. Przepełniony frustracją
wywołaną absurdalnymi wymaganiami stawianymi kandydatom,
postanowił w dość niewybredny sposób uświadomić niektórym z rekrutujących
pracodawców ich zawyżone wymagania. I tak niektórzy z nich otrzymali poniższe
CV:
Wierzcie lub nie, ale już następnego dnia otrzymał maila z
zaproszeniem na rozmowę rekrutacyjną. Co prawda na stanowisko copywritera a nie
DTP-isty, dlatego z żalem musiał odmówić…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz