wtorek, 18 lutego 2014

Operatora DTP (nie)chętnie zatrudnię




Mile widziana znajomość DTP

Zawód operatora DTP jest wyjątkowo niedocenianą i niewdzięczną profesją. I nie mam tu na myśli jedynie konieczności obcowania z wybrednymi klientami. O wiele bardziej przykrym jest fakt, że nawet na rynku pracy specjalistyczna wiedza z zakresu DTP jest traktowana jedynie jako dodatkowa umiejętność drugiej kategorii, którą można przecież zdobyć, odbywając jedno czy dwa szkolenia.

Przekonali się o tym ci wszyscy, którzy marząc o stabilnym zatrudnieniu w dużym wydawnictwie – najlepiej w oparciu o umowę o pracę na czas nieokreślony – usiłowali znaleźć zatrudnienie na pełny etat właśnie na stanowisku operatora DTP. Jakże wielkie było ich rozczarowanie, gdy okazywało się, że takie stanowisko w praktyce niemal w ogóle nie istnieje! Nie dziwi więc fakt, że w tym zawodzie większość stanowią freelancerzy pracujący na własny rachunek. Zdarzają się oczywiście również i tacy szczęściarze, którzy rezygnując z jakiegokolwiek życia osobistego, mają możliwość łączyć obydwie formy zarobku – pełnoetatową i freelancerską. Jednak co jeśli freelancerka nie jest dla kogoś preferowanym sposobem na życie…?

Bo przecież co jest w tym trudnego…?

Wydaje się, że bardzo wielu pracodawców nie ma (lub nie chce mieć) świadomości jak szeroka jest tematyka DTP. Ograniczanie desktop publishingu do umiejętności wyeksportowania poprawnego pdfa (co i tak dla niektórych graniczy z czarną magią) jest, delikatnie rzecz ujmując, rażącym uproszczeniem. Tymczasem w pojęciu DTP mieści się przecież wiedza typograficzna, poligraficzna, informatyczna, historyczna, artystyczna, polonistyczna… Zasady doboru krojów, znajomość realiów historycznych, wiedza na temat podłoży drukarskich i ograniczeń technologicznych, zdolności artystyczne i kompozycyjne, znajomość zasad pisowni i wiedza redaktorska, profesjonalna obsługa co najmniej trzech programów graficznych – to tylko niektóre i bardzo ogólnikowe hasła, które składają się na definicję desktop publishingu.

W rezultacie możemy przebierać w rażących swoją ignorancją ofertach pracy typu: „Poszukujemy informatyka-programistę z wiedzą i doświadczeniem z zakresu webdesignu i DTP”. Równie dobrze można umieścić ogłoszenie: „Zatrudnię stomatologa ze znajomością wiedzy okulistycznej”. Oczywiście, chętny na takie stanowisko lekarz na pewno by się znalazł. Z leczeniem zębów doskonale sobie poradzi, ale osobiście nie zaryzykowałbym u niego wizyty okulistycznej w obawie przed wyrwaniem oka i zaplombowaniem oczodołu…  

3 w 1

Pracodawcy coraz chętniej zatrudniają wszechstronnie uzdolnionych specjalistów w kilku dziedzinach – istnych „ludzi renesansu”. Tendencja do minimalizowania liczby pracowników tylko pozornie jest ekonomicznie uzasadniona.  Jednego pracownika teoretycznie łatwiej opłacić niż dwóch, zużywa przecież mniej prądu, pije mniej kawy, spuszcza mniej wody w toalecie... Jednak na dłuższą metę takie rozwiązania mogą kosztować firmę więcej niż zatrudnienie dwóch wyspecjalizowanych w odrębnych dziedzinach pracowników i przynieść w ostatecznym rozrachunku więcej strat niż zysków.

Świat przyzwyczaił nas już do tego, że dostajemy zwykle „trzy w jednym” plus czwarty gratis. Nikt już chyba dziś nie kupiłby zwykłej drukarki, tylko „urządzenie wielofunkcyjne” ze skanerem i kserokopiarką. Wybierając nowy telefon przy przedłużaniu umowy z operatorem sieci komórkowej nie zdecydujemy się raczej na taki, który nie miałby wbudowanego aparatu fotograficznego. I oczywiście nie ma w tym absolutnie nic złego. Dlaczego więc ta praktyka nie powinna przekładać się na rynek pracy? Ano dlatego, że jakość tych wszystkich „kombajnów”, mimo iż może się wydawać relatywnie wysoka, w rzeczywistości nadaje się jedynie do amatorskiego użytku. Czy znacie fotografa, który wykonuje na zamówienie zdjęcia ślubne smartfonem, albo drukarnię, która drukuje książki na kserokopiarce? Nie, ponieważ to, co zdaje egzamin na gruncie amatorskim nie sprawdzi się w życiu zawodowym. Jest zwyczajnie nieopłacalne i nieprofesjonalne, a dodatkowo może zepsuć wizerunek przedsiębiorstwa.

Efekt jest taki, że pracodawcy przebierają bez końca w setkach nadesłanych zgłoszeń, z których żadne nie odpowiada w pełni stawianym wymaganiom. W końcu decydują się na pracownika, który albo umie jedno, a drugiego „jakoś się może douczy”, albo umie każde po trochu, czyli w zasadzie na żadnym się porządnie nie zna. I ani pracodawca nie posiada pełnowartościowego specjalisty, ani pracownik nie zajmuje się tym, co potrafi robić najlepiej. 

Keep calm and carry on

Jedynym lekarstwem na to wszystko jest… bycie równie wybrednymi, jak są sami pracodawcy! Jeśli przyzwyczają się do tego, że specjalistyczna wiedza z zakresu DTP to tylko dodatkowy atut pracownika, a nie jego podstawowa, szeroka specjalizacja, zawód specjalisty DTP szybko przestanie istnieć. Niestety w praktyce bywa to dużo trudniejsze, zawsze przecież znajdzie się student, który nawet wolontaryjnie podejmie się przygotowania plakatu, zaprojektowania logotypu czy nawet złamania książki. Tak właśnie psuje się rynek i rozpieszcza pracodawców…

Na koniec chciałbym przytoczyć pokrzepiająca anegdotę z życia Szymona. Przyszedł bowiem także i w jego życiu taki czas, kiedy z dużą częstotliwością przeglądał oferty stałego zatrudnienia. Przepełniony frustracją wywołaną absurdalnymi wymaganiami stawianymi kandydatom, postanowił w dość niewybredny sposób uświadomić niektórym z rekrutujących pracodawców ich zawyżone wymagania. I tak niektórzy z nich otrzymali poniższe CV:


Wierzcie lub nie, ale już następnego dnia otrzymał maila z zaproszeniem na rozmowę rekrutacyjną. Co prawda na stanowisko copywritera a nie DTP-isty, dlatego z żalem musiał odmówić…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz