piątek, 17 stycznia 2014

DTP? OMG! WTF?

Who am I…?

Szymon – jak na naiwnego idealistę przystało – zawsze wyznawał pogląd, że im dokładniej będzie precyzował swoje myśli, tym większą będzie miał pewność, że zostanie dobrze zrozumiany. Dlatego też przez długi czas z właściwym sobie uporem starał się konsekwentnie nazywać siebie operatorem DTP, gdyż uważał, że właśnie ta nazwa najpełniej odzwierciedla jego profil zawodowy.

Brutalna rzeczywistość dość szybko sprowadziła go jednak na ziemię, nie wszyscy bowiem są na tyle elokwentni, by znać ten obco brzmiący termin i efekt był wręcz odwrotny. Wystarczyło, że odbył w swoim życiu kilkanaście podobnych konwersacji:
  • [Nowo Poznana Osoba] – (mając szczere chęci poznania Szymona bliżej) Cześć Szymon, czym się właściwie zajmujesz?
  • [Szymon] – (siląc się na naturalny i swobodny ton głosu) Jestem operatorem DTP.
  • [N.P.O.] – (odczuwając naturalność w głosie Szymona, uświadamiając sobie swoją ignorancję i udając zrozumienie) Mhm… A co studiowałeś? (licząc na rozwikłanie zagadki).
  • [S.] – Edytorstwo (po krótkiej przerwie, widząc konsternację na twarzy Nowo Poznanej Osoby, dodając:) na Wydziale Polonistyki UJ.
  • [N.P.O.] – (elokwentnie i taktownie markując admirację) O!
  • [S.] – (po kilku chwilach niezręcznej ciszy) Także tego… także ten…
Identycznych sytuacji w życiu Szymona było wiele i za każdym razem wywoływały one w nim pewne zażenowanie i irytację – spowodowane nie tyle niewiedzą rozmówcy, co rażącym brakiem środków językowych, które pozwoliłyby mu zwięźle acz precyzyjnie i zrozumiale opisać swoją profesję.

Z biegiem czasu Szymon dojrzał do tego, żeby przedstawiać się jako grafik komputerowy, który skończył polonistykę, co brzmiało w jego odczuciu dość absurdalnie, lecz dawało przynajmniej rozmówcy jakiekolwiek wyobrażenie na temat tego, czym w praktyce Szymon zajmuje się na co dzień. Dopiero kiedy ten (przyznajmy – nieco groteskowy) obraz zostawał przez rozmówcę przyswojony, Szymon przystępował – zgodnie ze swoją naturą – do bardziej precyzyjnego określenia zakresu swoich obowiązków – żeby przypadkiem rozmówca sobie nie pomyślał, że Szymon tworzy gry komputerowe a po godzinach daje korki maturzystom z polskiego.

Złamże mi, zecerze, tę szpaltę w łamy, jeno trzcinką zacną!

Problem jednak pozostaje nierozwiązany, bowiem polszczyzna nie oferuje nam w zasadzie żadnego poręcznego terminu, którym moglibyśmy nazwać osobę zajmującą się DTP. Ba! Sam termin DTP jest już mocno problematyczny i niejasny dla zwykłego zjadacza chleba. Najogólniej rzecz ujmując można by DTP (ang. desktop publishing) od bidy określić mianem komputerowego przygotowywania publikacji drukowanych – prawda że dość nieporęczna regułka? (Choć i tak nic nie przebije definicji, którą znalazłem na legendzie planu zagospodarowania przestrzennego, gdzie drzewa nazwano z iście poetyckim polotem: cenną przyrodniczo zielenią wysoką…). Nic więc dziwnego, że wolimy używać skrótu DTP.

Patrząc na problem jeszcze szerzej, można stwierdzić, że w ogóle w dziedzinie DTP wiele terminów jest wyjętych wprost z angielskiego, co też nie ułatwia ich zrozumienia, a wiele rodzimych odpowiedników nijak nie przystaje już do współczesnej rzeczywistości.

Nie będę się już pastwił nad wielokrotnie wałkowanym dylematem „czcionka a font” (choć być może w myśl zasady „poza tym uważam, że Kartagina powinna być zburzona” miałoby to jakiś sens…), ale chociażby takie terminy jak łamacz czy składacz też nie są bynajmniej najszczęśliwszymi. Obydwa mają się do współczesnego DTP tak samo jak czcionka do fontu. Bo przecież łamanie to czynność, którą zecer wykonywał ze szpaltą! (Swoją drogą ciekawe skąd ten relatywizm, że czcionek tak się czepiamy, a łamacza i składacza jakoś mniej…?).

Cóż nam pozostało…

Jakie są więc alternatywy? Mamy swojsko brzmiącego książkoroba, choć jego minusem jest niestety pejoratywne skojarzenie z nierobem i ma kolokwialne zabarwienie. Jest też redaktor techniczny, lecz ta funkcja ograniczona jest w zasadzie tylko do wydawnictw, w innych kontekstach ten termin się raczej nie sprawdza. Podobnie jak grafik komputerowy, bo przecież nie trzeba znać się na przygotowywaniu plików do druku, żeby móc się nazywać grafikiem.


Modne są obecnie również krótkie i przez to ekonomiczne określenia DTP-owiec, DTP-ista czy DTP-er. Jednak są równie enigmatyczne co Operator DTP – który nota bene też nie jest najtrafniejszym terminem, bowiem samo słowo operator wywołuje skojarzenia z branżą budowlaną (operatorem obrabiarek skrawających, operatorem wózka widłowego, operatorem frezarki...).

W gronie wszystkich tych wymyślnych sformułowań brakuje jeszcze jednego, które wyróżnia się swoją szlachetnością i trafnością, mianowicie typografa! Trochę dziwi jego mała popularność i kojarzenie go jedynie z fontami. Być może DTP-owcy nie czują się godni przyznawania sobie tego wzniośle brzmiącego tytułu (i być może w wielu przypadkach słusznie…), jednak w terminie tym mieści się całe sedno tego zawodu (dociekliwych i zainteresowanych dokładniejszą wizją typografa odsyłam do bardzo łatwo przyswajalnego tekstu Anny Mieczkowskiej). Typograf łączy w sobie sztukę z rzemiosłem, liternictwo z grafiką, a przy tym wszystko co robi, ukierunkowane jest na optymalizację pod kątem druku.

Neologizmy neozecerów

W branży DTP istnieje wiele językowych luk, stąd naturalna tendencja i popyt na wszelkiego rodzaju neologizmy. Podobne zjawisko ma miejsce w świecie informatyków. Programista powie: kodzę. A DTP-owiec? Detepuję, detepię a nawet – jeszcze bardziej uroczo – detepczę. Ma to oczywiście swój niepowtarzalny urok i absolutnie nie ma sensu tego negować. Ostatecznie i tak użytkownicy języka zdecydują, które formy się przyjmą, a które zginą śmiercią naturalną. Warto jednak świadomie się nimi posługiwać, aby ludzie tacy jak Szymon mieli choć cień szansy na to, że zostaną dobrze zrozumiani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz