wtorek, 7 stycznia 2014

The typesetter’s nightmare – czyli poznaj swego przodka


Prologus

Jak zapewne zdążyliście już zauważyć, sen pełni w życiu Szymona bardzo ważną, jeśli nie kluczową rolę. Stąd też nie dziwcie się, że motyw ten jest tak wszechobecny w jego przemyśleniach i twórczości. Być może trudno Wam będzie w to uwierzyć, ale Szymon do tego stopnia umiłował potrzebę zasypiania, że jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się odpędzać senności przy użyciu kawy – być może również dlatego, że kawy po prostu nie lubi (uważa ją za jedyną rzecz, która tak ładnie pachnie, a przy tym tak paskudnie smakuje) – kieruje się natomiast złotą zasadą: najskuteczniejszym sposobem na pozbycie się uczucia znużenia jest pójście spać i ta metoda jeszcze nigdy go nie zawiodła.

Była taka noc, której Szymon długo nie zapomni. Późnym wieczorem nadszedł ten moment, w którym zmęczenie ogarnęło jego umysł. Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa Szymon wsunął się do swego wiecznie niepościelonego łóżka, które czeka w gotowości – niczym wierna Penelopa wypatrująca nieustannie powrotu Odyseusza – by w każdej chwili móc przyjąć jego znużone ciało. Stamtąd była już tylko jedna droga – wprost do onirycznej krainy błogiej nieświadomości…

Zaśnięcie

Szymon, jak na prawdziwego zecera przystało, pracował sobie spokojnie w swojej zecerskiej oficynie, układając czcionkę na wierszowniku (tak naprawdę nigdy w życiu tego nie robił, ale we śnie czuł się tak, jakby zajmował się tym od lat. Po prostu wiedział, że jest zecerem). Kiedy właśnie zakończył układać szpaltę, zaczęło się dziać coś dziwnego. Z oficyny zniknęły wszystkie regały i stoły zecerskie a w ich miejsce pojawiły się świecące jasnym, delikatnym światłem zakapturzone ekrany monitorów. Światło nie oślepiało, nie męczyło wzroku. Szymon z pewną dozą nieufności (i lekką nutką dekadencji) podszedł do jednego i usiadł przed nim wygodnie. Na ekranie ujrzał łamy, justowania, firetowe odstępy, czcionki… – niby wszystko tak znajome zecerowi, niby jak w jego starej poczciwej oficynie, a jednak jakieś inne, jakby widziane w lustrze. Szymon ze zdumieniem nagle odkrył, że jeden ruch palca wystarczał, by całe kolumny w ułamku sekundy wypełnić tekstem, kolejny ruch by czcionkę całą wyrzucić i zastąpić ją inną. Niemal sama myśl wystarczyła, by ubrać tę myśli w kształty. I w ułamku sekundy Szymon zrozumiał, że wcześniej widział jakby w zwierciadle, niejasno. Teraz wszystko było jasne, czytelne, widział wszystko takie, jakim jest.

Lecz powoli sen się zmieniał, blask ekranów wydawał się coraz bardziej zamglony, zimny, trupio-blady. Tekst zaczął się szczerzyć do Szymona szyderczo. Łamy zaczęły pęcznieć i pokrywać całą przestrzeń marginesów. Czcionki zaczęły przybierać szkaradne kształty, pochylając się nienaturalnie, jakby im ktoś karki złamał, albo rozciągając się jak z gumy. Na koniec wysypały się wszystkie z brzękiem ołowiu na podłogę. Szymon przerażony tym, że za chwilę ten zecerski raj legnie w gruzach próbował zbierać rozrzucone czcionki i wepchnąć je ponownie na ekran. Jednak monitor nie świecił już swoim blaskiem, był czarny i martwy. Szymon zebrał więc czcionki do kaszt, każdy ołowiany bloczek w jego właściwe miejsce. Potem jak zwykle, jak od lat, układał je mozolnie w wiersze, wiersze wkładał w szpalty, a szpalty na końcu łamał. I oczy miał zmęczone od czytania na opak, i palec poraniony od układania tysięcy klocków zimnego ołowiu – ten sam palec, którego jednym ruchem wypełniał całe księgi.

A dream or a nightmare?

Szymon z niemym okrzykiem, który utknął mu w gardle zerwał się gwałtownie z łóżka. Próbował uspokoić nierówny oddech i skołatane bicie serca, rozpalone czoło miał zroszone kropelkami potu. Gdyby miał żonę wyszeptałaby wtedy do niego z troską, zaniepokojona jego nagłym przebudzeniem: 
Spokojnie dziubuś, to był tylko koszmar.
A Szymon spojrzałby wtedy na nią z dezaprobatą i odpowiedziałby: 
To nie był żaden koszmar, to był naprawdę piękny sen…

* * *

Czy rzeczywiście prawdziwemu zecerowi z połowy XX wieku podobne senne marzenie wydałoby się równie atrakcyjne? Niewątpliwie, wizja tak znacznego zwiększenia efektywności i wygody pracy była jednak równie piękna co nierealna – przynajmniej tak by się mogło wówczas wszystkim wydawać. Oficyny zecerskie od czasów Gutenberga nie zmieniły się przecież praktycznie niczym. Zecerzy przez przeszło 500 lat pracowali według tego samego schematu, używając tych samych narzędzi, nawet wynalezienie energii elektrycznej nie wpłynęło w zasadzie w żaden sposób na warunki i przebieg ich pracy. Ewolucja, a w zasadzie rewolucja, która nabrała rozpędu w latach 80. narzuciła zecerom chcącym pozostać w swoim fachu bardzo szybkie tempo adaptacji. W ciągu kilku lat musieli porzucić swoje dotychczasowe zajęcie, w którym – dzięki solidnej edukacji i mozolnej praktyce – byli niezastąpionymi fachowcami i rozpoczynać od nowa. Gdyby więc taki XX-wieczny zecer wiedział, że ten sen nie tylko wkrótce stanie się najprawdziwszą rzeczywistością, ale też że ta nowa rzeczywistość doprowadzi do upadku jego profesji, pewnie wolałby się już z niego nigdy nie obudzić.

Zawód zecera w jego klasycznym rozumieniu należy obecnie do reliktów. Podejrzewam że większość młodego (a pewnie nawet i mojego…) pokolenia miałaby spore trudności z określeniem czym dokładnie taka osoba się zajmowała. Nawet jeśli zecer komuś się dziś z czymś kojarzy, to najpewniej z szesnastowieczną prasą drukarską spowitą mrokami średniowiecza. Tymczasem jeszcze 50 lat temu bez zecera nie wyobrażano sobie funkcjonowania branży wydawniczej. Warto trochę bliżej poznać jego profil, gdyż to właśnie on jest właśnie tym ogniwem, które bezpośrednio łączy XV-wieczne pióro marki Gęś z XXI-wiecznym tabletem marki Wacom. Zecerstwo było zawodem niezwykle romantycznym (pewnie dlatego Szymon darzy go tak dużą sympatią). Zecer to gatunek który wymarł nie tyle dlatego, że nie dostosował się do zmian wynikających z procesu ewolucji, co został przez nią bezlitośnie i niemal bez ostrzeżenia wyeliminowany. On niczemu przecież nie zawinił, nie było z jego strony żadnego zaniedbania czy zaniechania, nie było nic co mógłby zrobić, żeby zapewnić sobie przetrwanie.

Chyba żadna inna profesja tak boleśnie nie odczuła skutków gwałtownego rozkwitu technologii informatycznej jak właśnie zecerstwo. To co dokonało się w tej branży można określić jako prawdziwy holocaust. Stanowisko zecera, który był przecież nie tylko zręcznym rzemieślnikiem, ale także (a może przede wszystkim) artystą „czarnej sztuki”, stało się nagle stanowiskiem zbędnym. Kto z tej wielkiej czystki wyszedł cało? Nieliczne warsztaty prosperujące jako muzealne atrakcje turystyczne, od czasu do czasu wypuszczające na światło dzienne pojedyncze książki artystyczne, czy działające przy akademiach sztuk pięknych oficyny będące dla studentów lekcją historii i milczącą przestrogą przed nadmierną wiarą w niezastąpioność człowieka przez komputer.

Świt nowej ery

Nie popadajmy jednak tak łatwo w skrajne osądy i nie dramatyzujmy ponad miarę. Oczywiście – wielu zecerów, czy tego chciało czy nie, musiało się całkiem przebranżowić i szukać szczęścia poza murami oficyn wydawniczych. Jednak pozostałym wystarczyło się jedynie nieznacznie przekwalifikować. Jedni wskoczyli na maszyny drukarskie i introligatorskie a inni, bardziej zawzięci, zaprzyjaźnili się z komputerami. Ci, którzy postanowili kontynuować karierę jako neo-zecerzy po oswojeniu się z funkcjonowaniem w nowej, zdigitalizowanej rzeczywistości z pewnością nie mieli powodów do narzekań. Narzędzia, które już wtedy oferowały komputery w nieopisanym stopniu przyspieszyły i ułatwiły ich pracę. Nieporęczne, zajmujące sporą przestrzeń kaszty, w których przechowywano całe zbiory ołowianych czcionek, w ciągu kilku lat zastąpiła jedna klawiatura, służąca za wszystkie kaszty razem wzięte. Swoją drogą nowy układ klawiszy dość znacznie się różnił od tego, do jakiego zecerzy przywykli w swoich dotychczasowych „klawiaturach” - przykładową możecie zobaczyć na poniższym zdjęciu.




Jak wielki był to przełom dla całej profesji, można sobie bardzo łatwo wyobrazić. Nie jest celem tego tekstu zanudzanie czytelnika szczegółową historią początków komputerowego składu tekstu, więc przejdę od razu do tego, co rzeczywiście było chyba największym krokiem na drodze do zrewolucjonizowania procesów prepress. Mam na myśli zastosowanie nowej technologii o wdzięcznym i uroczo brzmiącym skrócie WYSIWYG (ang. What You See Is What You Get), oznaczającym ni mniej, ni więcej: To co widzisz na ekranie jest tym, co zostanie wydrukowane. Pozwalało to na bieżąco śledzić podgląd ostatecznego wyglądu strony – coś co dla zecerów było wcześniej nie do pomyślenia.

I w tym momencie kończy się koszmar zecera a rozpoczyna istny American dream dla wszystkich skuszonych tymi perspektywicznymi możliwościami amatorów sztuki wydawniczej. Niewiele czasu musiało upłynąć zanim pecety wyposażone w stosowne edytory tekstowe umożliwiły praktycznie każdemu rozpoczęcie zabawy w przygotowywanie materiałów do druku (ciekaw jestem kto z was pamięta jeszcze stary, poczciwy polski edytor tekstowy TAG…?).

W ostatnich latach obserwować można prawdziwy wysyp samorodnych łamaczy, którzy bez większych trudności przyswajają sobie obsługę profesjonalnych programów do składu publikacji. Jednak nie każdy kto dostaje do ręki pędzel i farby potrafi od razu namalować obraz – może za to bez większych trudności przemalować Wam pokój! Jak się okazuje lata nauki i doświadczeń zdobywanych jako zecer nie idą wcale na marne, bo choć zmienia się narzędzie, to reguły pozwalające na zrobienie estetycznej, zgodnej z wydawniczymi kanonami książki pozostają niemal niezmienne.

Moim zamiarem nie będzie jednak podawanie tutaj na tacy gotowych reguł ani udzielanie jednoznacznych odpowiedzi na pytania z zakresu DTP, bo zazwyczaj takich po prostu nie ma. Bardziej zależy mi na podjęciu próby zrozumienia tych wszystkich zasad i uwrażliwianiu na pewne aspekty tej obszernej dziedziny, na dzieleniu się własnymi obserwacjami i refleksjami dotyczącymi zjawisk, które w jakiś sposób mnie niepokoją, intrygują czy fascynują. Liczę przy tym na to, że skłonię także was do podejmowania podobnych rozmyślań, co w rezultacie doprowadzi do świadomego używania tych potężnych narzędzi którymi dysponujemy, bo to właśnie na nas przeszło to ponad 5-wiekowe dziedzictwo.

Bardziej zainteresowanych tematyką zecerstwa zachęcam do lektury rzeczowego i lekkostrawnego artykułu zamieszczonego na stronie Pracowni Liternictwa i Typografii Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku.

A o czym swoje sny śni współczesny typesetter? Chętnie poznam Wasze marzenia i przekonamy się jak szybko staną się rzeczywistością!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz