sobota, 4 stycznia 2014

Z szuflady humanisty #1


Prologus

Był ciepły grudniowy wieczór, ulice zasypiały skąpane w pomarańczowym, rozproszonym we mgle blasku ulicznych latarni. Z komputerowych głośników dobywało się ciche lecz czyste brzmienie elektrycznej gitary, na wysłużonej już podstawce stał kufel wypełniony kremowym, niemal czarnym ciemnym piwem. W tych właśnie sprzyjających okolicznościach przyrody Szymon założył swojego pierwszego bloga.

Ach, no tak… Wy go jeszcze przecież nie znacie! I on sam też jeszcze nie do końca poznał zasady swojego funkcjonowania w takim miejscu. Dlatego pozwólcie, że na początek przybliżę Wam pokrótce jego historię. Wszystko zaczęło się, gdy Szymon był jeszcze beztroskim, wesołym studentem…



Przebudzenie

Szymona w zasadzie jakoś specjalnie przedstawiać nikomu nie muszę. Jest to Szymon jakich wielu. Jednak sam o sobie twierdzi, że jest niezwykły. Dlaczegóż to? Na to pytanie nie jest w stanie już odpowiedzieć, co nie zmienia faktu, że jest o swej niezwykłości głęboko przekonany. Słynie z punktualności i bardzo nie lubi się spóźniać – tego samego wymaga też od innych. Trzeba wam również wiedzieć, że jest człowiekiem niezwykle wyważonym i kulturalnym. Z jego osoby bije tajemnicza aura, która intryguje niejednego. Wielu zadawało sobie pytanie: kim tak naprawdę jest ten zagadkowy młodzieniec z ciemnymi włosami i ciemnobrązowymi oczami? Niewielu jednak potrafiło odgadnąć.

Studenckie życie Szymona również śmiało można nazwać zwykłym i monotonnym. Gdybyśmy chcieli opowiedzieć jak wygląda przeciętny dzień Szymona, zaczynałby się on o godzinie 8.00 nad ranem.

* * *

Szymon powoli otwiera oczy. Najpierw jedno, żeby sprawdzić czy słońce już wstało. Ale oko nie chce się otworzyć, upaja się ciemnością, tym nocnym niezmąconym spokojem którego zaznaje pod przytulną powieką. Lewa półkula mózgu każe prawemu oku się otworzyć, bo w przeciwnym razie spóźni się na zajęcia. Prawa półkula mózgu jakby w ogóle nie słysząc swej bliźniaczej połówki, lub ją po prostu bezczelnie ignorując, każe lewemu oku (jak ewangelia nakazuje) trwać obojętnym na to co czyni prawe. Każe dalej spać, spijać ostatnie sekundy błogiej nieświadomości snu. Jeszcze dwie minuty, minutę, pół minuty...

Prawa powieka powoli się otwiera, a w zasadzie tylko odrobinę uchyla, żeby na rozszerzoną źrenicę wlać promień słońca, lub niemiłosiernie rażący blask żarówki. Źrenica się gwałtownie zwęża. Do lewej półkuli mózgu dociera ospale, spowolnionym sennością impulsem niepożądana informacja: Dzień się zaczął, czas już wstawać!

Jednak prawa półkula się buntuje, każe oczom na powrót się zawrzeć. Jeden bodziec to za mało by obudzić całe, zniewolone jeszcze półsnem ciało. Ale już po chwili jego mózg jest budzony przy pomocy drugiego zmysłu. Jakże denerwującego i irytującego. Bodziec, będący wyrokiem najwyższej instancji, któremu mózg musi być podległy. I tak do małżowiny dociera znienawidzony, obijający się echem o wewnętrzne ściany jego czaszki, dźwięk budzika. Zatem godzina wybiła. Jednak Szymon jest przebieglejszy niż zegarek. Postanawia oszukać czas i bezwarunkowym odruchem przestawia multimedialną wskazówkę w telefonie pięć minut w tył. Czasami przez nieuwagę, wywołaną oczywiście rozmemłanym stanem jego porannego umysłu, zdarza mu się cofnąć ją nawet o cały kwadrans.

Gdy jednak irytujący dzwonek rozlega się po raz drugi ciało Szymona nie ma już wyboru. Stopy nieśmiało wychylają swe paluchy spod nagrzanej pościeli. Receptory badają temperaturę otoczenia. I choćby była nie wiadomo jak wysoka, to i tak zawsze jest znacznie niższa niż ta panujące w łóżku. Mózg krzyczy do stóp – Wracać! – Lecz jakaś niewidzialna moc zwana w uproszczony sposób silną wolą, wystawiana codziennie rano na ciężkie próby, wraz z jakimś znikomym poczuciem odpowiedzialności za spóźnienie się na ćwiczenia, zmuszają nogi by wysunęły się na podłogę i poszukały pantofli. Z niewyjaśnionych przyczyn pantofle zawsze leżą w innym miejscu niż Szymon zostawił je wieczorem wchodząc do łóżka. Dopiero gdy stopy jakimś ślepym trafem odnajdą swoje kapciuszki, oboje oczu asynchronicznie się rozwierają. Błądzą po pokoju same nie wiedząc czego szukają.

I oto w mózgu rodzi się kolejny problem. Odwieczny i od tych wszystkich lat jakie Szymon żyje na tym świecie dotąd nie rozwiązany – Skąd ja wezmę kolejną parę skarpet...? – Codzienna poranna walka dopiero się zaczyna. Szymon jest przecież święcie przekonany, że wczoraj założył ostatnią parę czystych i w pełni zsynchronizowanych ze sobą skarpetek. Mimo to rusza chwiejnym krokiem do szuflady. Przez zamglone jeszcze gałki oczne jest w stanie zaledwie rozróżniać kolory niejednorodnej mieszaniny skarpet. Czerń, szarość, czerń, czerń, jakieś czerwone paski, znów szarość, znów czerń, tym razem zielona plama... jedna czarna, druga też czarna ale większa... jedna szara, druga też szara ale z dziurą na pięcie... jedna szara, druga bez dziury, w takim samym rozmiarze ale za to czarna z czerwonymi paskami... jedna szara, druga też szara ale z dziurą w palcu... chociaż nie, to ta sama co z dziurę na pięcie... I tak można grzebać i grzebać bez końca. Ostatecznie decyduje się na jedną czarną i druga czarną z czerwonymi paskami. W końcu i tak ubierze buty i nikt mu na skarpetki nie będzie patrzył.

Oczy już wstępnie rozgrzane mogą śmiało zaprowadzić ciało do łazienki. Po lejącej się z kranu wodzie i zapalonym świetle Szymon poznaje, że jak zwykle wstał ostatni i łazienka jest już zajęta przez któregoś z członków rodziny. Musi więc odczekać swoje na taborecie w przedpokoju. Oczy mają okazję by sobie chwilę odpocząć pod powiekami. Jednak już po chwili odgłos klamki zrywa natychmiast Szymona i kieruje on swoje kroki ku drzwiom łazienki. W lustro stara się nawet nie patrzeć, po co jeszcze bardziej psuć sobie i tak już zepsuty wstaniem z łóżka humor.

Mycie przebiega szybko i bezproblemowo. Chyba że za problemy można uznać ubabranie sobie twarzy lub koszulki pastą do zębów, albo przypadkowe strącenie maszynki do golenia do kibla (na szczęście woda była spuszczona...). Ale to zdarza się raczej sporadycznie. Cały czyściutki, Szymon przystępuje do ubierania się. Ten proces przebiega już w zależności od pory roku i pogody jaką Szymon zastał za oknem w różny sposób. Tak przygotowany, przy użyciu pojazdów komunikacji miejskiej transportuje się do swego ukochanego szarego gmachu uczelni. Niestety tego co działo się na zajęciach Szymon nie jest w stanie bliżej opisać, gdyż zazwyczaj w przerwach pomiędzy zajęciami, na których to zajęciach odsypia nieprzespany poranek, półświadomy błąka się po korytarzach lub kameralnych krakowskich uliczkach. Pełną świadomość odzyskuje przeważnie pod wieczór i utrzymuje ją do późnych godzin nocnych.

Epilogus

Tak wyglądał każdy przeciętny dzień ze studenckiego życia Szymona. Niestety, nic co piękne nie trwa wiecznie, Szymon od ponad roku nie może się już cieszyć studenckimi przywilejami. Zdobytą na uczelni wiedzę wykorzystuje jednak teraz w życiu zawodowym, pracując jako operator DTP (lub grafik komputerowy jak kto woli, choć on sam nazywać siebie grafikiem nie lubi) i tematyce związanej z tą właśnie szeroką dziedziną chciałby poświęcić ten jeszcze ciepły (choć nie pachnący niestety farbą drukarską…) blog.

Postanowił także, dając upust swojej twórczej, artystycznej potrzebie, dzielić się od czasu do czasu swoimi literackimi perełkami wygrzebanymi z dna szuflady – jedną z nich właśnie mieliście niewątpliwą przyjemność przeczytać. Szymon sam zresztą jeszcze nie wie w którą stronę się to wszystko rozwinie, ale ma nadzieję, że skoro choć trochę już go poznaliście, okażecie mu wyrozumiałość i życzliwość.

A w następnym poście przejdziemy już do rzeczy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz